Używana przez Ciebie przeglądarka jest nieaktualna. Prosimy o aktualizację.
cofnij

Gienieczko pokonał czerwoną strefę

  • kancelaria

Marcin Gienieczko, który 31 maja w godzinach popołudniowych rozpoczął spływ canoe, czyli kolejny etap wyprawy Energa Solo Amazon Expedition dotarł do Atalaya. Po 5 dniach spływu i pokonaniu ponad 405 kilometrów podróżnik wraz z towarzyszącym mu na tym odcinku rzeki, ze względów bezpieczeństwa Gadielem „Choe” Sanchez Rivierą nie bez problemów i niespodzianek po drodze pokonał „strefę narco”. Trudności, które spotkały podróżników nie pochodziły jedynie ze strony natury. Więcej o pierwszym odcinku spływu canoe w jak zwykle żywiołowej relacji polskiego podróżnika.

Już start z San Francisco był ciężki. Obciążone canoe nie pozwalało dobrze płynąć. W zeszłym roku, gdy spływałem z Łukaszem Czeszumskim Rio Napo miałem podobną sytuację. Tutaj na rzece Apurimac, w obciążonym canoe jest groźniej. Miałem tą świadomość, że Ene i Tambo będą też ciężkie. Dopłynąłem do Puerto Ene, gdzie rzeka Mantaro łączy się z Apurimac i postanowiłem z Gadielem odciążyć canoe wysyłajac 30 kg ekwipunku łodzią do Puerto Prado i później do Atalaya. To była dobra decyzja. 60 km pokonanej rzeki Apurimac pokazało mi, że łódź jest za ciężka, nie przebija się przez fale i nurt.

Start z San Francisco (31 maja) nastąpił, przy wysokim stanie wody. Większość ekspedycji, które startowały rozpoczynały spływy we wrześniu lub sierpniu, gdy poziom wód na rzekach Apurimac, Ene i Tambo jest najniższy. Problem jest jeszcze jeden, co 5 lat zmienia się klimat, przesuwa się El Ninio i jeszcze pada, warto znaczyć, że w korytach rzek jest dużo wody, woda płynie bardzo szybko. Prędkość mojego canoe z obciążeniem bez wiosłowania wynosiła 9 km/godz., a czasami 18 km/godz. To bardzo szybki nurt. Na Yukon Quest River, gdzie startowałem w wyścigu na canoe, rzeka zaliczana jest do małych rzek górskich, w korycie rzeki woda płynęła 14 km/godz., gdy odbywa się wyścig. Wtedy, w ciągu 33 godzin przepłynąłem w canoe, łącznie z jeziorem Labarge (45 km jeziora), 320 km. Tutaj rzeka płynęła ostro i nie byłoby problemów, gdyby nie potężne wiry jakie są na rzece Ene. Doskonale opisał to Joe Kane w książce „Z nurtem Amazonki”, opisującej pionierską wyprawę polskiego kajakarza i podróżnika Piotra Chmielińskiego. Warto dodać, jeżeli się nie mylę że te wiry były w okresie niskiej wody, czyli w październiku. Czerwiec to nadal w tej części rzeki wysoki poziom wody.

Czasami rzeka porywała nasze canoe w taki wir, że łódka kręciła się jak w pralce. Raz obróciło nas 4 razy, nabraliśmy wody, wszystko było zanurzone, tylko dziób był na powierzchni. Całe szczęście, że zamocowałem na dziobie canoe dwa odbijacze, a przed rozpoczęciem ekspedycji zalałem pianką rufę i dziób. To sprawiło, że canoe nie zatopiło się. Choe był przerażony, ja już miałem te doświadczenie płynąc podtopionym canoe. Choe dopiero się uczył. Gadiel Sanchez Rivera to dobry człowiek i profesjonalny podróżnik, to on razem z Anglikiem Ed’e, Staffordem przeszedł od Satipo wzdłuż brzegów Amazonki. Dokonali tego jako pierwsi ludzie na Ziemi, zajęło im to 2 lata. To twardziel, ale też miał przerażenie w oczach. Tym bardziej, że to przerażenie widział jako pierwszy bo był dziobowym do Atalaya. Musieliśmy wybierać wodę. Kiedy płynęliśmy z dużą prędkością, 19 km/godz., wszystko było by OK. Szybkość uwielbiam we wszystkim… ale nie w tym przypadku, kiedy powstają wiry, które są tak duże, że można do środka półtorametrowe wiosło schować. Czegoś takiego nie widziałem. Po tych przeżyciach płynęliśmy dalej.

Po przepłynięciu kolejnego zwężenia, dokładnie za kanionem Diablo, usłyszałem strzał. Chwilę później drugi i trzeci. Indianie Ashaninka stali na brzegu i machali, a my płynęliśmy. Warto dodać, że rzeka tutaj pędziła około 12 km/godz. Jak się zatrzymać będąc na środku, jak podpłynąć, a nie mówiąc jak zawrócić? Stanąłem delikatnie burtą do nurtu, co jest niebezpieczne i wykonałem halsowanie trochę dziobem z nurtem trochę burtą, aby zmierzać do brzegu. Pływanie na canoe to zupełnie inna technika, niż pływanie kajakiem, w którym się ma ster. Burty w canoe są czasami jak żagle, jak fala napiera na burtę chwila nieuwagi i chlup, można pożegnać się z całym dobytkiem. Po trzecim strzale tak się zestresowałem, że zdejmując okulary pękły mi w ręku. Jeszcze mocniej krzyczałem do Gadiela, żeby „napierał”.

Dopłynęliśmy jakieś 800 m poniżej wioski. Przyszli Indianie, wymierzyli lufy i spytali co robimy na rzece. Jako, że mój hiszpański jest na poziomie „Amigo non problemo” to Gadiel jako sprawny negocjator przejął rozmowę. Umówiliśmy się, że ja decyduję o wszystkim odnośnie canoe i na wodzie, on negocjuje i zajmuje się rozbijaniem obozu w dżungli. Choe pokazał pozwolenia z Satipo, które posiadaliśmy dzięki pomocy Mirosława Rajtera. To były pozwolenia i dokumenty od prezydenta całej społeczności indiańskiej nad rzeką Ene. Indianin przeczytał, popatrzył. Wręczyłem mu mały scyzoryk, a Choe jedzenie liofilizowane. Uśmiechnął się i przeprosił za strzały, ale powiedział, że to najwęższe miejsce na Ene i oni muszą pilnować tego terenu ze względu na terrorystów i handlarzy narkotyków. To nad rzeką Ene są największe pola uprawne liści koki. To tutaj rozpoczyna się pierwsza strefa narco i tutaj w laboratoriach powstaje najwięcej kokainy. Którejś nocy, jeszcze nad rzeką Apurimac przeleciały 3 zwiadowcze helikoptery. Leciały tak nisko, że myślałem że wylądują na namiocie. Nadzorują te regiony. Później Indianin, który do nas strzelał ostrzegł nas przed „narctraficanto”. Jako, że mieliśmy pozwolenie prezydenta, pozwolił nam płynąć. Na początku nie był nastawiony przyjaźnie. Miał twarz wymalowaną jak w filmach o Indianach i patrzył tak, jakbym mu wybił całą rodzinę. Później sytuacja się rozluźniła.

Kolejny etap to była walka z wirami rzeki Tambo. Później wyskoczył niby duch, patrol żołnierzy z gór. Byli wymalowani jak komandosi Nawy Saels, każdy miał nadajnik „spot”, na plecach karabiny jak w marines. Kazali nam wszystko pokazać, więc cały starannie zapakowany ekwipunek musiałem rozwiązać. Sprawdzili wszystko, przecięli jedną torebkę żywności i później jak na życzliwych ludzi przystało, spisali wszystko, zrobili zdjęcia mojego telefonu satelitarnego, spota, paszportu, wszystkich dokumentów, canoe i znikli w dżungli, niemalże jak „ludzie duchy”. Uświadomiłem sobie wtedy, że jestem w miejscu, gdzie turystyka nie istnieje, że tutaj mało kto się zapuszcza, a na pewno nie pływa sobie ot tak w canoe, jak po rzekach Kanady czy Syberii, gdzie pływanie jest proste, liczy się zaliczanie km i tyle, a tutaj logistyka i myślenie.

Od Poyeni rzeka stała się wolniejsza, pojawiły się wyspy, nurt nadal był szybki po 12 km/godz., ale mniejsze wiry. Po pięciu dniach, przepłynięciu 405 km znalazłem się w Atalaya. Mirek Rajter jako sprawny logistyk, zorganizował przez telefon nasze przywitanie. Miejscowe władze zaprosiły nas na obiad, była muzyka i bębny.

Teraz siedzę w kawiarence i przelewam wam wszystkie te moje przeżycia. Na pewno teraz wiem jedno, dlaczego system rzeczny Amazonki to Everest rzeczny, tu wszystko jest inne, inny świat i inna perspektywa rozwiązywania sytuacji. Miejscowe władze przez radio powiadomią Indianin Ashaninka, że będę płynął. Startuję w sobotę z portu w Atalaya. To z tego miejsca do Belem jest 5600 km… długa droga. To od tego miejsca mam zatwierdzone przez biuro Guinnessa w Londynie moje solowe płynięcie i zaczyna się temat rekordu. Wcześniej zrobiłem dla ambicji, sportu i całego trawersu etap rowerowy, samo płynięcie mnie w tej wyprawie nie interesowało. Ta wyprawa ma charakter sportowy. Mając 36 lat, mając żonę i dzieci, nie interesuje mnie proste wyzwanie. Chcę zaliczyć temat w stylu sportowym. Dlatego chcę przepłynąć w 7-8 dni 600 km do Pucalpy. Zobaczymy, bo to najdzikszy region w całym systemie Amazonki od San Francisco i ludzie mało życzliwi. To około 150 km od Atalaya zostali zamordowani polscy kajakarze przez Indian Ashaninka. Strach idzie mi po plecach, jak pomyślę, że będę płynął przez miejsce, gdzie piranie zjadły tych ludzi, bo ciał nie odnaleziono do tej pory…

Trzymajcie kciuki za dalszą misję napierania. Cieszę się, że na razie idzie tak jak sobie zaplanowałem, ale prawdziwej przygody nigdy się nie zaplanuje. Dzisiaj tak, jutro inaczej… Mimo to wierzę w szczęśliwą misję. Jak będzie zobaczymy… Będę teraz przez telefon satelitarny przesyłał krótkie informacje. Co 10 minut, z mojego canoe „Energa” będzie nadawany sygnał GPS track, inny spot będzie wysyłał w południe i wieczorem bieżącą lokalizację, wraz z informacją, że wszystko jest OK. Przy okazji będzie potwierdzał pierwszego tracka. Track i spot będą pokazywać moje płynięcie. Robię to dla siebie, dla biura rekordów Guinessa i dla paru niedowiarków, którzy jak zawsze mnie motywują. Po za tym chcę udokumentować w sposób współczesny cały ten projekt. Postanowiłem nie wyłączać tracka, że w dżungli wysiądą mi baterie lub coś się stanie ze spotem, tak jak miało to miejsce u Olka Doby na Atlantyku, ale to też ważne dla Guinnessa. Jeszcze raz wszystkim dziękuję. Marcin Gienieczko.

Podróżnik Marcin Gienieczko dzięki wyprawie Energa Solo Amazon Expedition chce zebrać pieniądze dla dzieci z Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci. „Kochani wspierajcie dzieci, każdy z was może to zrobić. Nie lekceważcie ludzi w potrzebie, zwłaszcza dzieci. Wystarczy wpłacić 30-40 zł.” – zachęca podróżnik. Każdy zainteresowany może wpłacić pieniądze za każdy pokonany przez Gienieczkę 1 km. Więcej szczegółów na stronie: http://www.soloamazon.info/tracking/

Postępy Marcina Gienieczko krok po kroku będzie można śledzić w internecie, na podstawie zapisów GPS, relacji na blogu i na fanpage’u na Facebooku oraz cosobotnich transmisji w radiu Kolor i w programie TVN24 Wstajesz i Weekend.
Więcej o wyprawie Energa Solo Amazon Expedition na stronach:
www.gienieczko.pl
www.soloamazon.info
https://www.facebook.com/SoloAmazonExpedition
https://twitter.com/MGienieczko
Obserwuj wyprawę krok po kroku: http://www.soloamazon.info/tracking